wtorek, 13 grudnia 2011

Nawet kręte scieżki wyprostuje Pan...

Czas nieubłaganie pędzi, nawet się nie obejrzałam jak szybko minął ten rok... Minął, bo niewiele go już zostało. Wiele się pozmieniało jak tak o tym pomyśle. Ja się też zmieniłam... Cóż taka kolej rzeczy starzejemy się i czasem w skutek efektów ubocznych przybywa nam mądrości. Dojrzewam... jak owoc na drzewie, byle tylko z niego w porę spaść i nie zgnić w miejscu, gdzie nic już nie pozostaje dla mnie.
Do pewnych rzeczy trzeba dorosnąć i tu Bóg jest wspaniały, bo On o tym dobrze wie nawet, gdy my sami nie zdajemy sobie z tego sprawy. On daje nam czas na wszystko i daje odpowiednie środki, warunki. Nie zawsze chcę to dostrzec i nie zawsze pójść tam, gdzie mnie kieruje. Lecz ostatnio po raz kolejny me serce zostało nawrócone... Zmierzałam po równi pochyłej... w dół... On mnie jednak podźwignął, bo błądziłam w ciemnościach nie do końca o tym wiedząc. Podźwignął mnie i dodał mi skrzydeł, z których korzystam i nie chcąc się w ów stan wprowadzić znów zdecydoawałam sie po bardzo długich wahaniach na stałego spowiednika... Skoro zwykła spowiedź już nie wystarczała, trzeba było coś przedsięwziąć. I chyba Bóg zatwierdził mój wybór... Bo sobie pomyślałam, że się nie będę narzucać zbyt szybko chyba, że spotkam wybranego kapłana i wówczas się zapytam... No i Bóg postawił go bardzo szybko, choć już dłuższy czas go nie spotykałam... bum... stoi. To jest właśnie to Boże prowadzenie, że wspomaga nasze dobre decyzje oraz stawia właściwe osoby we właściwym czasie. Dlatego w ten adwentowy czas, warto się nad tym zastanowić jak On działa w moim życiu. I podziękować nawet za to co pozornie było złe, bo nawet to może prowadzić do dobra. A przez dziękczynienie zatrzaskujemy Złemu drzwi naszego serca przed nosem.

piątek, 13 maja 2011

Radość

Zapomniałam!!!!! Na śmierć zapomniałam o podstawowej zasadzie przeżywania radości. Mianowicie, że przeżywana w pojedynkę jest tylko namiastką siebie. Można by nad tym dywagować, ale radość jest wynikiem spotkania, nie da się pełnej radości przeżywać samemu. Albowiem cieszyć możemy się tylko my, jednak powód będzie zawsze w drugim człowieku. Nie w jego śmieszności czy ułomności. Radość wynika ze spotkania się na płaszczyźnie duchowej, i jest tym większa, im bardziej ją się dzieli z innymi. Tak, radosć płynie ze środka, z wnętrza, z ciebie i mnie. Przypomniał mi o tym dziś mój przyjaciel, tylko tym, że się odezwał. Przez niespełna dwie godziny rozmowy, była radość mimo, że we mnie jakieś przygnębienie i osamotnienie. Była radość. I... jest radość?

wtorek, 18 stycznia 2011

Przeszłość...Teraźniejszość... Przyszłość...

Ciekawy temat, ktoś by zapytał co ciekawego można o tym napisać, przecież dotyczy to każdego i u każdego wygląda inaczej. A jednak postanowiłam podzielić się pewną swoją refleksją, która nie tak dawno mnie naszła.
Bowiem byłam takim człowiekiem, który w zależności, albo tkwił w przeszłości , albo żył przyszłością. Tłumacząc to na nasze, wciąż cofałam się myślą do tego co przeżyłam, do tych miłych chwil, i odtwarzałam je sobie na nowo, z myślą jak to fajnie kiedyś było. Z drugiej strony, żyłam tym co ma nastąpić, lub co sobie wymarzyłam. I tak na zmianę, ale problem w tym, że zbyt mało mnie było w teraźniejszości. Oczywiście nie mówię tu, że jest coś złego we wspominaniu, czy marzeniach, tylko oczywiście jak ze wszystkim, trzeba znać umiar. I tego właśnie mi brakowało. Umiaru, równowagi.
To o czym chciałam powiedzieć, odkryłam jeszcze w ubiegłym roku w dwóch fazach, tzn. wydarzeniach. Pierwsze to rocznica powstania szkoły średniej, do której uczęszczałam, a z którą wiązał się zjazd absolwentów. Na zjeździe nie było nikogo znajomego. Poszłam na dziękczynną msze, a później sobie pomyślałam, że mimo iż nie zgłaszałam się na wzięcie udziału w uroczystościach, pójdę do szkoły. Weszłam więc do budynku, w którym uczyłam się przez 4 lata. (Wspominając cały okres mojej nauki, czyli jakieś 17 lat które spędziłam w szkołach różnego poziomu, te 4 lata wspominałam zawsze najgorzej.) Było tłoczno i głośno, podeszłam do ściany na której wisiało nasze tablo, popatrzyłam po tych wszystkich twarzach i wyszłam. Wracając do domu zadziwiłam sie sama sobą, ponieważ w tym momencie, o tej szkole myślałam z takim sentymentem i rozczuleniem, jakby to był najpiękniejszy okres mego życia. Niesamowite jak czas zmienia perspektywę patrzenia na różne zdarzenia i sytuacje naszego życia.
Druga sytuacja która mnie zreflektowała, to wyjazd do mojej przyjaciółki, której nie widziałam kilka miesięcy, a z którą kiedyś niesamowicie mi się rozmawiało. Jechałam z myślą, że skoro już pozbyła się problemu, który ostatnimi czasy bardzo zajmował jej myśl, to w końcu sobie porozmawiamy jak dawniej. Jednak przez tydzień, który u niej spędziłam nic takiego się nie zdarzyło. Owszem rozmawiałyśmy, wspólnie robiłyśmy wiele rzeczy, ale nie poskładało się na głębszą rozmowę.Był to czas prosty i radosny, jednak spodziewałam się czegoś innego, czego nie dostałam.
Oba wydarzenia dały mi możliwość zreflektowania, że to co się wydarzyło wspaniałe czy przerażające, już nie wróci takie samo. Choćby wszystkie warunki były sprzyjające czy nawet takie same, my jesteśmy inni. Czas, bowiem zmienia każdego, choć sami często tego nie dostrzegamy.Przeszłość minęła i jest już tylko pięknym lub koszmarnym wspomnieniem w naszej głowie, po co nad nią dywagować, wracać i często się ranić, bo... np. już nie jest tak jak dawniej, a wtedy było tak cudnie. A ja pytam czy i wtedy myślałeś/łaś, że jest tak cudnie? Raczej nie. Tych najwspanialszych chwil w naszym, życiu nie dostrzegamy, gdy się wydarzają. Teraźniejszość bowiem jest trudna, często bolesna, a to tylko dlatego, że właśnie trwa. To tu i teraz robimy, myślimy to, co za chwilę będzie już przeszłością i co może będziemy wspominać z sentymentem już za miesiąc, rok...
Zazwyczaj nie czujemy się szczęśliwi w najszczęśliwszych chwilach naszego życia, bo przecież zawsze coś jest nie tak. A przecież uczucie szczęścia zależy od samego człowieka, czy potrafi cieszyć się tym co ma tu i teraz. Pragnienia czegoś więcej, marzenia są dobre, bo wyznaczają nam cel, jednak spełnienie ich nie może determinować naszego szczęścia.
Żyć tu i teraz, czerpiąc siłę i mądrość życiową z przeszłości, opierając się na Lasce Wiary w Boga i krocząc ku przyszłości; marzenia i pragnienia traktując jako cele pośrednie, które wcale nie muszą mieć miejsca; a do wszystkiego podchodzić z otwartym sercem, szczerością, życzliwością i uśmiechem. Oto moja ścieżka szczęścia, którą próbuję osiągnąć. A Ty masz swoją?

poniedziałek, 15 listopada 2010

Tu i teraz...

Przez długi czas nie przychodziło mi do głowy nic czym bym się chciała podzielić. W moim życiu przyszedł czas jakby zastoju, takiej niejako duchowej wegetacji. Czas beznadziejności, chodzenia jakby na granicy wiary i niewiary. Wydaje mi się, że każdy człowiek raz na jakiś czas ma takie chwile, w których przychodzi mu reflektować nad własnym życiem postępowaniem, celem swego bytu.
Nikt nigdy nie powiedział, że życie jest łatwe. Codzienne wybory, szarzyzna i monotonia życia dorosłego, jest daleka od pełnego ideałów i kolorów dzieciństwa i wieku szkolnego. Mi osobiście nie było łatwo przestawić się, na życie tu i teraz. (Cóż taki bagaż DDA) Nie twierdzę również, że już mi się to udało - bo nie. Jednak w ostatnim tygodniu miałam czas i sposobność skonfrontowania się ze sobą.
Wynik?!
Postanowiłam spróbować całą sobą żyć tu i teraz, nie przeszłością - swoimi błędami, wspomnieniami, jak to pięknie i cudownie było; też nie przyszłością - czegóż to se nie zrobię, nie kupię, gdzie to nie pojadę.
Owszem wspomnienia i plany, marzenia to dwa bardzo ważne w życiu każdego człowieka wymiary. Jak to było powiedziane w jednym z obejrzanych przeze mnie filmów, każdy człowiek może podróżować w czasie, do przenoszenia się w przeszłość służą wspomnienia, a do przeniesienia się w przyszłość marzenia.
Jednak żeby było do czego wracać pamięcią, trzeba coś zrobić dziś, tu teraz. Nie szukać szczęścia, bo nie zauważymy go nawet, gdy się o nie potkniemy. Mieć marzenia i plany, ale całym swoim jestestwem być w chwili obecnej, dla siebie, drugiego człowieka i Boga.
Być i żyć tu i teraz i cieszyć się tym co jest, co mam, kim jestem. Oto sposób na szczęście. Szczęście płynące przez krzyż codzienności, naszych zmagań ze światem, trosk, problemów. Ważnym jest mieć plan na przyszłość, lecz należy nam pamiętać, że słowo plan daje możliwość zmiany tegoż co zamierzamy.
Więc żyjmy tu i teraz ciesząc się każdym dniem, nawet takim jesiennym i deszczowym jakich niewątpliwie nam obecnie nie brakuje!

niedziela, 25 lipca 2010

Pytania...


Ludzka wiara bywa niepojęta dla osób, które z boku się przyglądają. Jednak czym innym jest wiara, a czym innym uczynki świadczące o naszej religijności. Ostatnio miałam do czynienia z osobą, która wiarę, że tak powiem odstawiła. Owa osoba zaczęła zadawać mi pytania o sens. Pytania, które często nas zaskakują, bo nie znamy na nie odpowiedzi. Po co chodzisz do kościoła co niedziela? Co ci daje Kościół? Często się nad tym nie zastanawiamy, a warto, czasami spojrzeć na swoje czyny inaczej. Te pytania bowiem nie dotyczą tylko wiary, one tyczą się całego naszego życia. Ile bowiem razy mówimy, że musimy zrobić to czy tamto, a tak na prawdę, czy faktycznie musimy? Kto lub co nas do tego zmusza? Każdy czyn który robimy, bo "musimy" jest konsekwencją naszych własnych wyborów. Przykład: Chce mieć pieniądze idę do pracy, ale gdy rozmowa idzie na temat pracy, to zawsze mówimy, że musimy do niej iść. Przymus budzi opór i sprzeciw, a to nigdy nie nastraja dobrze. Po co więc się truć od środka. Czasami kilka prostych lecz trudnych pytań o sens wystarcza, aby zrozumieć, co tak na prawdę jest ważne dla mnie.
Gdy zapytano mnie w niedzielę dlaczego chcę iść do kościoła, czy tylko dlatego, że tak wypada, że to jest przykazane, aby być w kościele co niedziela? Musiałam się zastanowić, ale po chwili już wiedziałam, że owszem jest to pewne przyzwyczajenie, jednak przyzwyczajenie dyktowane potrzebą serca. Bo jest to dla mnie spotkanie z Przyjacielem.
A Ty jak często zadajesz sobie pytania o sens, o cel? Kiedy ostatnio odpowiedziałeś/łaś sobie ma pytanie czego chcę? Czy w ogóle padło to pytanie? Może czasami warto odpowiedzieć. Aby zrozumieć siebie.

sobota, 15 maja 2010

Dobre motto nie jest złe

Po długiej przerwie, ponownie się odzywam.
A temat niezwykły.
Od pewnego czasu w moim życiu staram się kierować jakimś mottem. Kształtują się one w zależności od moich postaw i nastawienia do życia. Pomagają w chwilach trudnych, czasami wyciszają, dodają sił, aby żyć, pomagają odzyskać radość. U mnie pierwszym takim hasłem życiowym było właśnie to co jest w tytule tego bloga: Moc w słabości się doskonali. Obecnie zaś ustąpiło miejsca innemu: Życie jest przemijaniem, więc i to przeminie. Bywają bowiem w życiu chwile piękne, radosne, tragiczne i smutne, ale jakkolwiek by nie było wszystko przemija. więc nam pozostaje przetrwać chwile trudne, bo da się, i cieszyć się z chwil radosnych, gdy są, bo zaraz może już ich nie być.
Tytuł brzmi dobre motto nie jest złe,i tak jest, bo pomaga, ale jakże łatwo jest o tym zapomnieć w zaganianiach z trudnościami i zmartwieniami dnia codziennego. Dlatego wydaje mi się, że rację miał mój wykładowca z psychologii rodziny, który ilekroć mówił jakąś ważną rzecz o życiu rodzinnym dodawał: niech sobie to państwo zapiszą markerem na lodówce. Choć wtedy mnie to śmieszyło, dziś muszę przyznać mu rację, bo bardzo łatwo zapominamy o rzeczach oczywistych. Dlatego też dobrze jest gdy w zasięgu naszego wzroku widzimy takie przypomnienie. A Ty masz już swoje motto??? Może już pora...

czwartek, 4 marca 2010

Post...

Trwa Wielki Post. Już dwie niedziele za nami, lada moment nadejdzie trzecia... Ktoś by powiedział i co z tego, czas jak każdy inny, ale czy katolik może tak powiedzieć? Owszem post to pustynia na którą nie każdy jest gotów się udać. Post jest czymś trudnym, bo po co sobie odmawiać czegokolwiek, gdy świat wpaja nam, że wszystko wokół jest po to by nam służyć i sprawiać przyjemność. Wszechobecne reklamy w stylu, po co sobie odmawiać, po co się wysilać, przecież jest coś co nam pomoże!! Świat szuka lekarstwa na wszystko, ale często już nie chce szukać Boga. Dlaczego tak łatwo jest nam zrezygnować z Boga, a jakże trudno z wyjścia na imprezę, do dyskoteki, zrezygnować z alkoholu lub ograniczyć sobie internet??? Może dlatego, że Bóg wymaga i nie chce iść na ustępstwa. On nie nakazuje, lecz liczy się z wolą każdego człowieka, Ciebie i mnie, bogatego i ubogiego, nie zważając na język, pozycję czy kolor skóry. On kocha i proponuje: jeśli chcesz Mnie naśladować to weź krzyż swój każdego dnia i idź za mną. Chodzi o to, żeby codziennie podejmować trud kroczenia za Jezusem, wytrwale mimo trudności. On przecież też dźwigał krzyż, On też był człowiekiem, też był nie rozumiany, też był samotny, On również cierpiał, był znieważany, odtrącany, wyśmiewany, On również kochał, był głodny i zmęczony, ale nie przyszedł po to by Mu służono, ale po to by służyć. Przyszedł na świat by wypełnić zadaną mu przez Ojca misję, przyszedł wypełnić Bożą Wolę - zbawić ludzi, zbawić nas. Nie było to łatwe do przeżycia, chciał zrezygnować lecz nie moja a Twoja wola niech się stanie. To nie było łatwe.
Wielki Post jest tym czasem, który przypomina nam trud, jaki Jezus wziął na swe barki, abyśmy byli zbawieni. Jak my przeżywamy ten czas? Czy post jest obecny w mojej codzienności? Czy został przeze mnie podjęty trud wyjścia na pustynię mego życia, aby się mu przyjrzeć, zrewidować kim dla mnie jest Bóg? Może wystarczy 5 min dłuższej ciszy, nie włączanie muzyki czy komputera w piątek, wyjście na drogę krzyżową i gorzkie żale i wsłuchanie się w ich słowa, ich sens, może wystarczą dobrze przeżyte rekolekcje... Ale to i tak nic nie da jeśli nie zechcemy podnieść krzyża naszego życia, naszej misji, aby naśladować Jezusa.