wtorek, 18 stycznia 2011

Przeszłość...Teraźniejszość... Przyszłość...

Ciekawy temat, ktoś by zapytał co ciekawego można o tym napisać, przecież dotyczy to każdego i u każdego wygląda inaczej. A jednak postanowiłam podzielić się pewną swoją refleksją, która nie tak dawno mnie naszła.
Bowiem byłam takim człowiekiem, który w zależności, albo tkwił w przeszłości , albo żył przyszłością. Tłumacząc to na nasze, wciąż cofałam się myślą do tego co przeżyłam, do tych miłych chwil, i odtwarzałam je sobie na nowo, z myślą jak to fajnie kiedyś było. Z drugiej strony, żyłam tym co ma nastąpić, lub co sobie wymarzyłam. I tak na zmianę, ale problem w tym, że zbyt mało mnie było w teraźniejszości. Oczywiście nie mówię tu, że jest coś złego we wspominaniu, czy marzeniach, tylko oczywiście jak ze wszystkim, trzeba znać umiar. I tego właśnie mi brakowało. Umiaru, równowagi.
To o czym chciałam powiedzieć, odkryłam jeszcze w ubiegłym roku w dwóch fazach, tzn. wydarzeniach. Pierwsze to rocznica powstania szkoły średniej, do której uczęszczałam, a z którą wiązał się zjazd absolwentów. Na zjeździe nie było nikogo znajomego. Poszłam na dziękczynną msze, a później sobie pomyślałam, że mimo iż nie zgłaszałam się na wzięcie udziału w uroczystościach, pójdę do szkoły. Weszłam więc do budynku, w którym uczyłam się przez 4 lata. (Wspominając cały okres mojej nauki, czyli jakieś 17 lat które spędziłam w szkołach różnego poziomu, te 4 lata wspominałam zawsze najgorzej.) Było tłoczno i głośno, podeszłam do ściany na której wisiało nasze tablo, popatrzyłam po tych wszystkich twarzach i wyszłam. Wracając do domu zadziwiłam sie sama sobą, ponieważ w tym momencie, o tej szkole myślałam z takim sentymentem i rozczuleniem, jakby to był najpiękniejszy okres mego życia. Niesamowite jak czas zmienia perspektywę patrzenia na różne zdarzenia i sytuacje naszego życia.
Druga sytuacja która mnie zreflektowała, to wyjazd do mojej przyjaciółki, której nie widziałam kilka miesięcy, a z którą kiedyś niesamowicie mi się rozmawiało. Jechałam z myślą, że skoro już pozbyła się problemu, który ostatnimi czasy bardzo zajmował jej myśl, to w końcu sobie porozmawiamy jak dawniej. Jednak przez tydzień, który u niej spędziłam nic takiego się nie zdarzyło. Owszem rozmawiałyśmy, wspólnie robiłyśmy wiele rzeczy, ale nie poskładało się na głębszą rozmowę.Był to czas prosty i radosny, jednak spodziewałam się czegoś innego, czego nie dostałam.
Oba wydarzenia dały mi możliwość zreflektowania, że to co się wydarzyło wspaniałe czy przerażające, już nie wróci takie samo. Choćby wszystkie warunki były sprzyjające czy nawet takie same, my jesteśmy inni. Czas, bowiem zmienia każdego, choć sami często tego nie dostrzegamy.Przeszłość minęła i jest już tylko pięknym lub koszmarnym wspomnieniem w naszej głowie, po co nad nią dywagować, wracać i często się ranić, bo... np. już nie jest tak jak dawniej, a wtedy było tak cudnie. A ja pytam czy i wtedy myślałeś/łaś, że jest tak cudnie? Raczej nie. Tych najwspanialszych chwil w naszym, życiu nie dostrzegamy, gdy się wydarzają. Teraźniejszość bowiem jest trudna, często bolesna, a to tylko dlatego, że właśnie trwa. To tu i teraz robimy, myślimy to, co za chwilę będzie już przeszłością i co może będziemy wspominać z sentymentem już za miesiąc, rok...
Zazwyczaj nie czujemy się szczęśliwi w najszczęśliwszych chwilach naszego życia, bo przecież zawsze coś jest nie tak. A przecież uczucie szczęścia zależy od samego człowieka, czy potrafi cieszyć się tym co ma tu i teraz. Pragnienia czegoś więcej, marzenia są dobre, bo wyznaczają nam cel, jednak spełnienie ich nie może determinować naszego szczęścia.
Żyć tu i teraz, czerpiąc siłę i mądrość życiową z przeszłości, opierając się na Lasce Wiary w Boga i krocząc ku przyszłości; marzenia i pragnienia traktując jako cele pośrednie, które wcale nie muszą mieć miejsca; a do wszystkiego podchodzić z otwartym sercem, szczerością, życzliwością i uśmiechem. Oto moja ścieżka szczęścia, którą próbuję osiągnąć. A Ty masz swoją?